Im dłużej „siedzę” świadomie w swoim rozwoju, tym bardziej zauważam coraz większy hajp na różne duchowe ceremonie, zbiorowe medytacje, kręgi, wszelakiego rodzaju kursy itp.  Po wielu przerobionych oczywiście przeze mnie tych opcji (jakżeż inaczej;)) chciałabym pochylić się dziś nad pytaniem: czy naprawdę jest to nam wszystko potrzebne do uzyskania upragnionego szczęścia?  Czy nie ma krótszej drogi, żeby w końcu poczuć tę radość z życia? Jak to jest, opowiem na podstawie własnego doświadczenia. Rób kawę i chodź:) 

Mam dużo do powiedzenia w tej sprawie, a zarazem wiem, że na tym etapie tylko cisza daje najlepsze odpowiedzi. Baaa, w ciszy znikają wszelkie pytania, rozterki, problemy. Tylko, że nie mówię o tej znanej nam ciszy – przeciwieństwie dźwięku. Chodzi mi o ciszę, która jest docelowym „stanem” szczęścia, o ciszę wynikającej z braku myśli i brania wszystkiego, co życie nam podrzuca bez dodatkowych opisów naszego umysłu.

I czuję, że to o to się właśnie wszystko rozchodzi w naszym życiu. O myśli…

Ale po kolei.

Najpierw myślałam, że cały świat był zły. Los mi nie sprzyjał, prowadził tam, gdzie nie niekoniecznie chciałam być, a nawet nie wiedziałam, czy chcę czy nie. Ludzie zżerający moją energię, manipulujący, w ogóle mnie nie rozumiejący.  Brak wsparcia, brak prawdziwych relacji. Takie były myśli…

Potem myślałam, że to jednak jest odwrotnie, że to ja jestem bezwartościowym nieudacznikiem, że nic mi nie wychodzi, że inni są ambitniejsi, lepsi, ładniejsi, mądrzejsi…. i tym razem energia wyżerała się na próbie dogonienia tych lepszych ode mnie. Żeby tylko udowodnić, że nie jestem gorsza – choć zawsze się tak czułam. To również były tylko myśli…

Ocena innych ludzi była bardzo ważna, myślałam, że bez akceptacji innych zginę. A tak naprawdę ginęłam po trochu non stop przez samą siebie: brak asertywności, brak własnego zdania, trudności w podejmowaniu decyzji, strach przed byciem w samotności. Moje życie wewnętrzne  (podkreślam wewnętrzne) było smutne, myśli ciągnęły mnie do ciemności non stop. Nie miałam nigdy zdiagnozowanej depresji, ale patrząc dziś wstecz, nie zdziwiłabym się gdyby tak było. Nie byłam nigdy u psychologa- bałam się, co o mnie pomyśli, hehehe 😆 , przecież nie mogłam wyjść na kretynkę, za którą się uważałam – nieźle mnie umysł zapętlił. Dużo tego było. Ile błędnych decyzji, trudnych wydarzeń….sama/sam wiesz – każdy z nas to przechodzi. Każdy z nas idzie swoją-nieswoją ścieżką. Każdy z nas może nawet udowadniać w nieskończoność, że ma najgorzej, że jego cierpienie jest największe….A to również były wzmożone myśli…

Olśniło mnie kiedyś, że przecież tak życie wszystkich nie wygląda. Nie mogę tkwić w klatce nieszczęśliwa, bo jeżeli tak ma życie wyglądać to wole odejść…ta myśl była ciężka…ale to wciąż była tylko myśl…

Nastąpił nagle taki  punkt przełomowy, zwrotny,  w którym zdałam sobie sprawę, że lata lecą, a ja nie chcę żyć tak jak żyje teraz do końca swoich dni .Że jest coś więcej.  I się zaczęło…pokrótce powiem, bo chce przejść do sedna (tak – to jest dopiero wstęp ;D).

Myślałam, że jak popracuję nad moimi ograniczeniami, to wszystko stanie się cudowne. Tak mówiły osoby zajmujące się rozwojem osobistym, duchowym itp. więc pomyślałam, że przecież są mądrzejsi i wyglądają na szczęśliwych, to trzeba ich posłuchać.

I zaczęło się….

Najpierw postanowiłam, że muszę schudnąć i doprowadzić się do perfekcji w wyglądzie własnym, bo wtedy przyjdzie akceptacja i uznanie siebie samej i oczywiści innych….schudłam 10kg, zajęłam się ostro pielęgnacją, makijażem, hybrydami …łooo matko! trochę to trwało, pochłonęło sporo czasu!, ale dalej w rezultacie wcale to nie było to….ale skutek uboczny zacny;) Nadal myślałam, że jestem beznadziejna…

wiec szukałam dalej….

Nie wpadłam na to, że były to tylko nieprawdziwe i zakorzenione MYŚLI, które są przecież ulotne i zmienne. Jak mogłam wierzyć w coś, co nie jest stałe i pewne (choć czasem wydawały się najprawdziwsze i najmojsze)?

Ogarnęłam ciało zewnętrznie i pomyślałam (wciąż te myśli), że zacznę stosować te praktyki, które są rekomendowane do uzyskania życiowego szczęścia. Bo przecież oprócz poziomu fizycznego, jest jeszcze emocjonalny, duchowy, umysłowy – ojej dużo tego!! 

I tu to dopiero się zaczęło!. Książkę bym mogła napisać, hehe

Było tego naprawdę sporo…książki, filmy, wykłady non stop kogoś nowego, medytacje,kursy, różne gadżety, ćwiczenia, praktyki, teorie, techniki… Trzy lata nieprzyjemnego oczyszczania się z traum, kwestionowania przekonań, wierzeń, religii, które nie mogą być kwestionowane. Praca ze sobą na pełny etat!

Pewnego dnia, po kolejnej praktyce, chorobie zobaczyłam duży znak STOP, który uratował mnie od stracenia głowy dla tego naprawiania siebie, które zapewne  mogłoby się ciągnąć przez kolejne lata jak u niektórych.

Ja już nic nie potrzebuje naprawiać, szukać setnej traumy, piątego wcielenia, misji duszy, celu życia, …NIC! To wszystko było/jest….ciągłym mieleniem i trickami umysłu, żeby się od niego nie oddzielić. Zaznaczam, że nie utożsamianie się z moimi myślami nie prowadzi do idiotyzmu (wiem, niektórzy będą zaprzeczać,haha), a do spokoju, szczęścia, mądrości, miłości – którą po prostu jesteśmy. Każdy z nas – bez wyjątku!

ZATEM:  CZY TE WSZYSTKIE DROGI ROZWOJU OSOBISTEGO SĄ POTRZEBNE?

Nie łatwiej byłoby to wszystko porzucić i po prostu żyć? 

Moja odpowiedź: i TAK i NIE 😉 (nie mówiłam przecież że będzie łatwo:P)

⊗ Może najpierw dlaczego NIE byłoby łatwiej.

Bo nie było łatwiej! Przecież 30 lat żyłam zgodnie z zaleceniami otaczającego mnie świata a nadal coś mi nie wychodziło i nie było po mojej myśli, ciągle mi czegoś brakowało, blokowało itp..

Dziś wiem, że bez tego wchodzenia w swoje bóle, bez odrzucenia warstw niewspierających myśli, przekonań, wierzeń nie byłoby to możliwe, bo dalej bym w nich tkwiła, nie wiedząc nawet o tym, tak jak było do tej pory. Przez 30 lat mojego życia, ani przez chwilę nie pomyślałam, że jestem zaślepiona nieswoimi myślami. Żyłam jak rodzice, społeczeństwo, otoczenie, religia nakazywali – nieświadomie. Mój umysł mnie kierował i choć czułam przez większość życia, że coś jest nie tak to ani na chwilę nie obudziłam się z tych myśli!

I właśnie dzięki tym wszystkim praktykom, których spróbowałam po decyzji, że chcę inaczej żyć, odlepiło się trochę ode mnie tego brudu, przez które zaczęłam dostrzegać swoje światło, dostrzegać SIEBIE.

Prosto tłumacząc, wyobraź sobie, że jesteś np. słońcem.  Wszystko, co bolało w życiu, co Ci wmówiono na twój temat i otaczającego świata, czego się nauczyłaś/eś, wszelkie zablokowane trudne emocje itp., –  było przyklejającymi się do ciebie chmurami, które powoli zakrywały twoje jasne promyki… Lepiły się przez cały okres dzieciństwa, nastoletni tak, że cały zostałeś zakryty. Zasnąłeś, bo zrobiło się ciemno, żeby widzieć siebie i tak idziesz ślepo przez życie kierowany przypadkowymi chmurami.

Tak czuję, że było ze mną. I choć tę historyjkę mocno upraszczam (bo to przysłowiowe słońce to nie jest forma ludzka, tylko coś więcej- to Świadomość, Jaźń, Miłość (różne są na to określenia, bo nie ma tego jednego, by to opisać dobrze) – to jednak na obecną chwilę tak to zostawię, bo będzie łatwiej to zrozumieć – tak czuję).

A co do TAK. To TAK! można łatwiej – ale jest to trudniejsze, hehehe. Taki paradoks prostoty. Dlaczego? 

W moim doświadczeniu nie miałam pojęcia, co znaczy pozbyć się myśli.

Bo to o to tu w znacznej mierze chodzi. Ściślej mówiąc, to nawet nie pozbyć się ich, co ich nie aktywować, bo pojawiać się zapewne będą. Sęk tkwi tym, żeby złapać się na każdej pojawiającej się pierwszej myśli i nie aktywować jej dalej, nie utożsamiać się z nią.

Czyli: zauważyć -> nie aktywować dalej, jakby nie reagować tylko zaakceptować. 

Dzięki temu mam kontrolę nad emocjami, potrafię je uwolnić szybko i nie tworzyć do tego żadnej dodatkowej roli np. roli ofiary, która ciągnęła by się pewnie i ciągnęła nieuświadomiona.(tak było u mnie!ofiara losu nr 1, ja biedna i nieszczęśliwa,nic nie umiejąca, bezradna,bezsilna – całe dotychczasowe życie tak żyłam, dlatego wszechświat mi to potwierdzał:)).).

To wygląda bardzo prosto, ale na początku, w praktyce, może wydawać się wręcz niemożliwe. Wygląda to tak: Pojawia się myśl stanu faktycznego np. „Jestem chora/głupia/bezsilna”itp. Największy trud jest w tym, że to koniec praktyki…ta myśl się pojawiła. Ok.  nie idę dalej za nią, nie angażuje się w nią,  nie utożsamiam, nie kwestionuje, nie dopowiadam nic, AKCEPTUJE.  I ta mecząca myśl odchodzi od razu a wraz z nią uwalniają się negatywne emocje – automatycznie.

Zazwyczaj po takiej myśli, zaczynałam analizę, dochodzenie skąd się to bierze, co zrobić, żeby to UZDROWIĆ! i leciałam z rozwojem….Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę ..gubiąc wątek i dni… znasz tę piosenkę?…ciągle coś na niego wpadało i próbowało mnie wciągnąć ponownie w cały rozwój, rozkminianie..piekło na ziemi…

Umysł próbował myślami pozbyć się myśli!!! HAHA! genialny! 🙂

Dzisiaj widzę już prostotę tego wszystkiego, prostotę ŻYCIA.

Jestem wdzięczna za cały ten rozwój duchowy, psychologiczny. Taka droga doprowadziła mnie do zrozumienia, że to nie jest tak naprawdę wszystko potrzebne.  Taki paradoks, który nie pojmie się rozumem od razu.

W zasadzie ta NIE praca nad sobą jest również pracą nad sobą:) jakby nie było prowadzi nas do tego samego: do pełnej akceptacji tego, co się wydarza. A wierz mi, wtedy pojawiająca się myśl jest impulsem do działania, a nie problemem do rozgryzienia.

Tak to wszystko teraz czuję. Gdy jestem w tym stanie, to doświadczam życia bez myśli, bez lęku, z działaniem z flow, lekko, nawet gdy jest z zewnątrz źle. Jestem w stanie kontrolować emocje i puszczać je od razu, gdy się pojawiają. To wolność♥.

Dzięki temu, coraz mniej mam już pytań, analiz, chęci czytania rozwojowych książek, kotłujących się myśli…jest ulga, spokój, wdzięczność♥  Pojawiają się one jeszcze, ale już coraz mniej i coraz łatwiej jest mi wejść w mój naturalny stan.

PODKREŚLAM!

Cały rozwój osobisty i duchowy, lub bezpośrednie doświadczanie chwili nie powoduje, że przestaje nas coś boleć, czy przestajemy doświadczać czegoś nieprzyjemnego.  Tak to nie działa.  Przechodzimy przez to po prostu łatwiej: ze spokojem, bez lęku, bez lamentowania, czy robienia z siebie ofiary, bez dogadywania i tworzenia historii. 

To naprawdę jest takie proste!!

NA SAM KONIEC…

Każde zdarzenie jest jakie jest…że wszystko minie.

Znajdź przerwę w myśleniu – powiedziała kiedyś Nitya pewnej więźniarce. To uwalniające.

Jaka będzie moja następna myśl – pytaj siebie, żeby uświadomić sobie, że myślenie to nie jest stałe „zjawisko”,  a wszystko to co jest niestałe, NIE JEST TOBĄ.

Nie jestem myślą, emocją, duszą, ciałem...ja po prostu JESTEM a to wszystko się wydarza we mnie!

Tu i teraz – jestem ekranem, który ogląda życie i przyjmuje go tak jak leci.

Dziękuję za wysłuchanie mnie♥.

Ściskam mocno!

Pa:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *